Archiwa tagu: korepetycje

Dwa światy

Ostatnimi czasy gromadzę dodatkowe doświadczenia zawodowe. Do tej pory byłam tylko korepetytorem. I z pełną świadomością piszę, że TYLKO korepetytorem. Natomiast od zawsze podziwiałam nauczycieli szkolnych. Między innymi dlatego, że pochodzę z nauczycielskiej rodziny i wiem, jak nauczycielskie życie wygląda od kuchni. Teraz podziwiam ich jeszcze bardziej.

Tytułowe dwa światy. W jednym mamy cudownego korepetytora, a w drugim beznadziejnego szkolnego nauczyciela. To może zajrzyjmy do tej nauczycielskiej kuchni…

Do korepetytora przychodzi przeważnie ktoś, kto czegoś chce. Albo poprawić ocenę. Albo wiedzieć więcej. Albo w końcu zrozumieć. Bo tam w szkole nie zrozumiał, ale tutaj na korkach to już na pewno zrozumie. A ta pani w szkole, to w ogóle nie umie tłumaczyć. Beznadziejna jest. Czepia się. Za dużo wymaga. Ocenia niesprawiedliwie. Robi nudne lekcje. Uczeń korepetytora czegoś CHCE- czyli ma motywację.

A do szkoły przychodzi ktoś, kto MUSI. I to jest zasadnicza różnica.

Nauka to PROCES, w który zaangażowanych jest wiele osób. Sam uczeń, chociaż o niego tu się rozchodzi, to tylko Punkt środkowy. Punkt. A wokoło tłum: rodzice, rodzina, przyjaciele, rówieśnicy i ten nieszczęsny nauczyciel szkolny. Co się stanie, jeśli wszyscy wokół naszego Punktu opowiadają, że nauczyciele szkolni to ludzie, którzy nie dostali pracy nigdzie indziej? Jeśli rodzic pyta niby retorycznie: co ta baba czy ten gość wymaga, dodając: co za idiota? Co, jeśli rówieśnicy urządzają sobie zawody w „kto ma gorsze oceny, ale jednak przejdzie z klasy do klasy?”

Nauka to CIEKAWOŚĆ. Z początku maluchy zainteresowane są praktycznie wszystkim. Czego by im się nie pokazało. A szczególnie interesujące są rzeczy i czynności związane z życiem dorosłych. Bo chcą być jak my, dorośli. I znowu: CHCĄ.

Nauka to CZAS, WYTRWAŁOŚĆ i SAMODZIELNA praca. Dla niektórych na luzie, bo akurat kanały, których używają do nauki są dość standardowe, podchodzą pod większość metod nauczania. A dla innych harówka jak w kamieniołomie. Możliwe, że ich mózgi pracują inaczej, nie są kompatybilne z metodami nauczyciela. A nierzadko chodzi o jakieś deficyty. Tak czy siak, sprawiedliwości nie ma. Ale zarówno w pierwszym, jak i w drugim czy trzecim przypadku, SAMO się NIE zrobi.

Nauka to ZAUFANIE. Działa, kiedy młody człowiek ufa rodzicom czy nauczycielowi, że przekazują im taką wiedzę, która im się w jakiś sposób PRZYDA. Że będzie im w życiu rzeczywiście potrzebna. Chociaż z aktualną podstawą programową, to niektóre rzeczy przydadzą się chyba wyłącznie do zdania egzaminów, no ale… Nie o tym chciałam dzisiaj napisać.

Wystarczy, że uczeń ZAUFA nauczycielowi. Nie będzie wtedy pytać „czy ja to muszę robić?”. Zrobi. Nie będzie się wkurzać, że zadanie trudne czy żmudne. Zrobi. Czy może zrobi je będąc po prostu z lekka wkurzonym. Zaufanie to PEWNOŚĆ, że nauczyciel wie, co robi. To poczucie bezpieczeństwa, że prowadzi mnie do egzaminów i do dorosłości ktoś kompetentny. To pewność, że ta osoba wesprze mnie w chwili zwątpienia, załamania sił i motywacji. Ktoś, kto nie przekreśli mnie, tylko stanie na rzęsach, żebym zrozumiał.

W szkole jest ten, co wymaga. Na korkach jest ten, co pomaga. To powszechne przekonanie. Nie tylko wśród uczniów, ale także wśród przeważającej części rodziców. Niestety…

A ja zapytam… Co, jeśli to jedna i ta sama osoba, tylko w dwóch kompletnie różnych światach?