Archiwa kategorii: Bez kategorii

Jak to jest z tą motywacją?

O jakże bym chciała, żeby mi się tak chciało, jak mi się nie chce…

Będzie długie. A nasze mózgi nie są do tego przyzwyczajone. Czytacze moi kochani, cierpliwości! Mam nadzieję, że znajdziecie w sobie jednak chęć do chcenia i uda wam się przebrnąć przez ten tekst.

Bardzo dużo się teraz pisze i rozmawia na temat motywacji. I to nie tylko w kontekście szkoły, ale także osób dorosłych. W ostatnich latach pojawiły się nawet nowe zawody: trener personalny, coach, trener mentalny, trener rodzicielski… I na dodatek są autentycznie potrzebne! Ktoś się może śmiać, ale prawa jest taka, że jest na nie spory popyt. I jeśli trafi się na odpowiednią osobę, to naprawdę warto. No, może wpadliśmy w lekką przesadę, ale to już chyba nasza gatunkowa cecha… Bo nawet języka nie uczą już nauczyciele, ani nawet nie lektorzy, tylko trenerzy językowi. Chociaż, w moim prywatnym odczuciu, zmieniła się tylko nazwa zawodu. Jak fryzjerzy zamienili się w stylistów, a kierownicy w menedżerów.

Twierdzenie, że trener językowy zapewni indywidualne podejście do kursanta, a nauczyciel nie- to chyba jednak jakaś pomyłka. Według mnie to indywidualne podejście, dostosowanie metod do ucznia, pokazywanie jak się uczyć, stworzenie więzi, uczenie się ucznia, stworzenie mu optymalnych warunków do nauki, ustalenie strategii, emocje… To jest właśnie wpisane w zawód nauczyciela i nie czuję potrzeby zmieniania tekstów na swojej stronie i przemianowania się na trenera. Póki co pozostanę zwykłym nauczycielem. Ale nie o tym miało być. O tym może inną razą. 😉 Wracamy do tematu.

O jakże bym chciała, żeby mi się chciało… Czyli motywacja. Wewnętrzna i zewnętrzna, dodatnia i ujemna, wewnętrzna poznawcza i zewnętrzna lękowa. I tak dalej, i tak dalej… O co chodzi? Wpisów w tym temacie jest całe mnóstwo, można doczytać, do czego gorąco zachęcam. Konkretnego linku nie podam, żeby nie pozbawić moich drogich Czytaczy szansy na trenowanie umiejętności wyszukiwania rzetelnych źródeł informacji 😉

Ponoć jestem grammar freak. Dlatego różnice między motywacją wewnętrzną i zewnętrzną chciałabym pokazać po gramatycznemu. Wygląda to tak:

MUST i HAVE TO – czyli dwa sposoby na powiedzenie po angielsku: MUSZĘ.

HAVE TO to taki zewnętrzny przymus. Muszę, bo prawo tak nakazuje, bo takie są zasady (np. gry), bo ktoś mi kazał (np. rodzic). Podobnie jak motywacja zewnętrzna.

  1. I HAVE TO go to school.
  2. I HAVE TO watch this film because my Polish teacher said so. It’s based on our set book*.
  3. I HAVE TO clean my room… My mum will kill me if I don’t do it today.

*set book = lektura szkolna (dodam tak na wszelki wypadek)

MUST natomiast wypływa z nas samych. Sami czujemy, że coś warto zrobić, że coś wypadałoby zrobić, albo po prostu, że coś bardzo, bardzo chcemy zrobić. W takim razie jak wyglądałyby z MUST zdania z przykładów, które zapisałam powyżej? Jak zmieniłby się kontekst?

  1. ?? hmmm… może tak: I simply MUST go to school today. I really, really want to write this maths test! 😉
  2. I MUST see this film! I can’t wait!
  3. I MUST clean my room. I like it clean and tidy.

Mam nadzieję, że wszystko jasne. To tak najogólniej. Wewnętrzna motywacja-MUST, bo trochę też chcę, a zewnętrzna motywacja-HAVE TO, bo ktoś mi kazał.

Ta zewnętrzna motywacja-HAVE-TO cieszy się aktualnie złą sławą. Bardzo złą. Najlepiej by było, gdyby nasze dzieci w ogóle nawet nie wiedziały o jej istnieniu. Żyły bez ocen i nagród. Wszystko robiły tylko i wyłącznie dlatego, że bardzo, bardzo chcą. To utopijny świat, w którym dzieciaki na wszystkie przedmioty szkolne przychodzą z uśmiechem na twarzy i do wszystkich aktywności podchodzą z nieskrywanym entuzjazmem.

W moim odczuciu mamy do czynienia ze znaczenie wyolbrzymioną wartością motywacji wewnętrznej-MUST. Kładziemy na nią zbyt duży nacisk, jednocześnie kompletnie pomijając wartość motywacji zewnętrznej-HAVE-TO. Czy nie robimy tym samym dzieciom krzywdy? Pokazujemy im, że w życiu wszystkim powinno się wszystko chcieć… A co, jeśli mi się nie chce? Czy coś jest ze mną nie tak? Powinno mi się chcieć… Co z motywacją HAVE-TO? Co z: po prostu trzeba, bo samo się nie zrobi?

Kolejna sprawa, to „instant gratification”, czyli najogólniej: TERAZ wszystko mamy NA JUŻ. Jak zupkę instant. Zalewasz i masz. Chcę obejrzeć serial: klik i jest. Chcę posłuchać ulubionej piosenki: klik i jest. Chcę zjeść pomarańczę: spacerek do najbliższego sklepu i jest. W zimie, w lecie, whenever.

A bo KIEDYŚ, to było inaczej… Brzmię jak własne babcie. I dobrze, bo to są niesamowite, mądre kobiety i cudownie, że mogę tak właśnie brzmieć. KIEDYŚ na kolejny odcinek serialu trzeba było czekać. Albo nawet iść do koleżanki, która miała więcej niż dwa podstawowe kanały. Na ulubione piosenki czatowało się ucząc się przy radio (nie na czacie, bo Internetu nie było), żeby w odpowiednim momencie nacisnąć magiczny guzik REC i mieć ją potem na kasecie! A pomarańcze to nasi rodzice widzieli raz w roku. Czasami tylko widzieli, nie jedli.

W każdym razie, byliśmy bardziej przyzwyczajeni do tego, że na niektóre rzeczy potrzeba CZASU. Ale czas, to nie wszystko. To jeszcze planowanie, komunikacja, zarządzanie tym czasem, czekanie, dotrzymywanie terminu, czy chociażby umiejętność posługiwania się zegarkiem. Bo żeby zdążyć do koleżanki, która nawiasem mówiąc nie miała telefonu, na 15:00 na tę bajkę, to trzeba było całą machinę planowania i umawiania się uruchomić jeszcze w szkole!

[A teraz chcę nauczyć dzieciaki jak się mówi godziny po angielsku, to najpierw je muszę nauczyć odczytywać czas po polsku, bo wiele osób tego nie potrafi… nawet w starszych klasach. A zegar z tarczą?! Toż to przeżytek, archaizm jakiś! Kto tego jeszcze używa w ogóle! Taka mała dygresja…]

Chcę sięgnąć jeszcze dalej. Jeszcze bardziej KIEDYŚ, żeby zjeść, trzeba było sobie wyhodować. Żeby PRZEŻYĆ, trzeba było zadbać o pole, rośliny, zwierzęta, zapasy, przetwory. Żeby się napić, trzeba było przynieść wodę. Żeby się ubrać, trzeba było sobie uszyć. Żeby było ciepło, trzeba było narąbać drewna, zapalić, pilnować, dbać… Nikt się wtedy chyba nie zastanawiał nad motywacją. Trzeba i już. Jak to, po co rano wstać? Jak to, po co pracować? Co to za pytania w ogóle? Żeby przeżyć!

Ja to widzę tak. Kiedyś człowiek był o wiele bardziej przyzwyczajony po pierwsze do tego, że trzeba poczekać, a po drugie do tego, że samo się nie zrobi. Teraz żyjemy w świecie na JUŻ. W świecie gloryfikującym radość z robienia absolutnie wszystkiego. Wszystkim mamy się cieszyć i z wszystkiego czerpać dziką satysfakcję. Ale niektóre rzeczy pozostały niezmienione. Niektóre rzeczy dalej same się nie zrobią. I na dodatek wymagają czasu, nie będą na już…

Na przykład w szkole, czy też we wszelkich zawodach wymagających samokształcenia, systematycznej pracy, budowania kondycji, szlifowania techniki, rozwijania umiejętności… To nie serial. To nie zachcianka ze sklepu. Tam dalej samo się nie zrobi. Nie ma „klik i jest”. Mało tego, samo się nie zrobi i jeszcze wymaga czasu! W świecie NA JUŻ wymagany jest czas i praca. Nawet, kiedy się człowiekowi nie chce…

Mówimy uczniom: uczcie się, uczcie, bo za KILKA LAT egzamin, potem jeszcze jeden egzamin, potem może studia (a może nie), czyli kilka kolejnych egzaminów i WTEDY ci się to drogi uczniu przyda. MOŻE. A może nie, bo w sumie podstawa programowa jest do… kitu, i uczymy się wielu niepotrzebnych rzeczy. Na dodatek czasy się zmieniają, aktualnie istniejące zawody zanikają, zastępują nas roboty… Powstawać będą nowe prace, o jakich nam się jeszcze nawet nie śniło, więc trzeba się będzie wybrać na kilka kolejnych szkoleń, żeby to ogarnąć, może jakaś podyplomówka… Cudna perspektywa, nie ma co. Aż czuję tą moc, werwę, MOTYWACJĘ i w tym momencie zabieram się i lecę do pracy. Już, w te pędy.

Gdybym osobie dorosłej powiedziała, żeby zabrała się za jakiś 10-letni kurs, bo za 15 lat może jej się ta wiedza przyda (ale tak w sumie może się wcale nie przyda), to raczej zostałabym wyśmiana. A przed taką perspektywą stoi nasza młodzież. Jest im tym trudniej, że karmimy ich utopijną wizją świata na już, w którym wszyscy zawsze lubią swoją pracę i nic nie muszą, tylko chcą. A przynamniej chcieć powinni.

Drogi Czytaczu mój. Czy zawsze z uśmiechem na twarzy pucujesz łazienkę? Gotujesz? Sprzątasz? Odśnieżasz? Kosisz trawę? Zmieniasz dziecku pieluchę? Czy zawsze ci się bardzo, bardzo chce iść do pracy? No nie! Nie zawsze. To są rzeczy, które my często HAVE-TO.

Obawiam się, że kładąc taki olbrzymi nacisk na motywację wewnętrzną-MUST, pozbawiamy nasze dzieci bezcennej nauki: planowania, komunikacji, zarządzania czasem, dotrzymywania terminów, czekania, dbania, pielęgnowania… Lekcji życia, że czasem się nie chce, ale trzeba, więc się robi, chociaż niechętnie. Bo samo się nie zrobi. Lekcji o tym, że w życiu najważniejsze to znaleźć RÓNOWAGĘ między tym, co się MUST, a tym, co się HAVE-TO. Lekcji o tym, że równowaga to nie znaczy zawsze po równo. Będą takie momenty, gdy będzie więcej muszę, bo muszę. Ale przyjdzie też czas, kiedy szala przechyli się na rzecz: muszę, bo chcę. Czas przyjdzie. Bywa, że trzeba na ten moment poczekać. I już.

5. Muzyka w tle

Istnieją badania na temat tego, jaki typ muzyki 🎶 sprzyja falom mózgowym 🧠, ergo nauce. Wymienia się tutaj m.in. muzykę gotycką jako tą najlepszą do nauki.Próbowałam… I to nie dla mnie. Ale kto wie, może kiedyś… ⚗🧪

Podczas nauki polecam słuchanie muzyki 🎶, którą dobrze znacie. Zwłaszcza tym, na których muzyka mocno działa, na przykład osoby o wysokiej wrażliwości (WWO, a z angielskiego HSP- Highly Sensitive People). Nowe utwory będą za bardzo zwracać Waszą uwagę, a chodzi o to, żeby stworzyć mózgowi 🧠 naszemu kochanemu TŁO do pracy. Znajoma muzyka nie będzie Was rozpraszać.

CIEKAWOSTKA: muzyka dobra do nauki może niesamowicie ewoluować. Może nawet nie do końca być, hmm… w Waszym guście. Pamiętam, że na każdej sesji na studiach miałam swoją jedną ulubioną płytę 💿. Tak, tak, to czasy dinozaurów, kiedy jeszcze nie było Spotify, tylko trzeba było pofatygować się do sklepu, żeby kupić płytę, a potem dbać, żeby się nie porysowała :-)

Często wybory mojego mózgu mnie samą zaskakiwały. Była Managga, Coldplay, muzyka z Harrego Pottera, Beyonce, Kings of Leon i kilka innych… Kto zna, ten widzi, że to są kompletnie różne rodzaje muzyki. A leciały non-stop podczas sesji, pomagały mojemu mózgowi się skupić. Na szczęście, dla moich współlokatorek, używałam słuchawek 🎧.

Dodatkowy trik polegał na tym, że bardzo chciałam tego słuchać. Muzyka 🎶 to nieodłączny element mojego życia (pisząc ten wpis mam na sobie słuchawki). Nawet jeśli już skończyłam jakąś część notatek, to pracowałam dalej po to tylko, żeby móc jeszcze chwilę posłuchać. Macie podobnie?

UWAGA❗🔉🔊 Bardzo, BARDZO pilnujcie głośności muzyki, zwłaszcza w słuchawkach. Nie można z tym przesadzać, bo łatwo sobie zrobić krzywdę na całe życie.

Polecam też zainwestować w porządne słuchawki 🎧, takie zakrywające całe uszy (headphones, a nie earphones). Te wkładane do uszu mogą powodować ból głowy- i znowu: zwłaszcza u osób o wysokiej wrażliwości. U WWO nie chodzi tylko o emocje, ale przede wszystkim o wrażliwe zmysły, a tutaj aż dwa: słuch👂 i dotyk 👐. Rozpychane słuchawkami uszy potrafią „wrażliwca” naprawdę boleć…

❓Pytanko: Jaki jest Twój wybór jeśli chodzi o muzykę w tle do nauki?

No napisania!

Anita Drużkowska

tuEdu Centrum Językowe