Gramatematyka- jak to działa?

Osobiście lubię traktować mózg jako nieco „odrębny byt”. Ja z nim współpracuję, ja go uczę, ja go wykorzystuję do pamiętania, a czasem się na niego wkurzam. Pomaga mi to nie wkurzać się na siebie samą, ponieważ mogę zrzucić całą winę za nie-pamiętanie na mózg. Uwielbiam też czytać o mózgu i dowiadywać się jak działa.

Z książki „Mózgobrednie. 20 i pół mitu o mózgu i jak on naprawdę działa”, Henning Beck dowiedziałam się m.in., że NIE MA słuchowców, wzrokowców, kinestetyków, dotykowców… A dokładniej, że nie rodzimy się z jakimś konkretnym zestawem umiejętności mózgu, ze swoim stylem uczenia się. Na początku każdy może używać każdego kanału zmysłowego. To, czy stajemy się wzrokowcami czy słuchowcami zależy od naszych prywatnych doświadczeń. Od tego, którego ze zmysłów używaliśmy najczęściej do przetworzenia nowych informacji.

Faktem jest natomiast, potwierdzonym licznymi badaniami, że wszyscy dobrze reagujemy na OBRAZY. W niektórych publikacjach łączy się to z teorią ewolucji. Przez tysiące lat ludzie posługiwali się obrazkami, żeby opowiedzieć, a dzięki temu przekazać kolejnym pokoleniom przeróżne historie, np. swojego plemienia. Rysowano je na skałach w jaskiniach, na skórach zwierząt… Stąd wnioskuje się, że dlatego właśnie nasze mózgi najlepiej się przystosowały do pamiętania obrazów.

Stosuję je zarówno do zapamiętywania słówek, jak i do tłumaczenia zagadnień gramatycznych. Najlepszym przykładem będzie zapewne Wielka Oś Czasów. Jej fragmenty podaję uczniom jak rebus do rozwiązania. Są na niej rysunki, które odnoszą się do poszczególnych regułek dotyczących użycia danego czasu. Na przykład bobas w beciku z pięknym, zakręconym loczkiem ma nam przypominać, że czasu Present Perfect używamy do opisania naszych życiowych doświadczeń (odkąd się urodziłem i byłem tym słodkim bobasem, aż do teraz).

Kiedy uczeń dostanie regułki razem z obrazkami, musi jedno z drugim połączyć. Działamy więc jednocześnie na zmysł wzroku, jak i na dogłębne zrozumienie materiału. Niekiedy żeby rozwiązać taki rebus, trzeba się naprawdę mocno wczytać w tekst.

Zatem wiemy już, że warto skupić się na obrazach. Widzimy także, że ważne jest jeszcze jedno pojęcie: GŁĘBOKIE PRZETWARZANIE. Chodzi o to, żeby skorzystać z tego, co już się wie i zna, porównać, znaleźć części wspólne i połączyć z tym, co już wiemy, no i przede wszystkim: dokładnie to zrozumieć. A nie tylko powierzchownie odczytać przerabiany materiał. Aż powtórzę raz jeszcze: nową informację należy przede wszystkim ZROZUMIEĆ. Nie wykuć na pamięć.

Co mi z tego, że będę w stanie pięknie wyrecytować regułki prawa dynamiki Newtona, jeśli ja ich nie ZROZUMIEM. W takim razie sprawa jest oczywista- nie będę w stanie ich użyć. A w odniesieniu do języka angielskiego: mogę na przykład wykuć na pamięć tabelkę odnoszącą się do Strony Biernej. Świetnie, ale czy ja będę potrafić to UŻYĆ? Wypowiedzieć płynnie? W najlepszym razie napiszę dobrze jeden sprawdzian, ale nie zapamiętam na dłużej. Jeśli tylko kuję na pamięć to, co wymaga zrozumienia, to nie przyniesie mi to pożądanych efektów.. Nie będę POTRAFIĆ.

Mogę natomiast podejść do tematu inaczej. Mogę zrozumieć mechanizm tworzenia tej tabelki. Zapamiętać jeden wzór i potem po prostu podstawiać inne dane. Jak w matematyce. Tym sposobem, do zapamiętania wystarczy jedna linijka, zamiast obszernej tabelki.

Obrazy są przyjazne dla mózgu. Głębokie przetwarzanie sprawia, że lepiej zapamiętujemy, że mózg uznaje daną informację za istotną i nie pozbywa się jej od razu, tylko łączy ją z wiedzą, którą już posiadamy. Zapamiętuje, ponieważ rozumie. I to właśnie wykorzystuję w moich materiałach do gramatyki, które pieszczotliwie nazywam Gramatematyką, Mategramatyką itp. Po więcej zapraszam na zajęcia.

Jeśli chcesz wiedzieć więcej:

Podcast Godmother, Głębokie przetwarzanie: https://www.youtube.com/watch?v=EE2yuD7_11Q

Nauka języka u najmłodszych

W poprzednim poście („Od jakiego wieku warto uczyć dzieci języka obcego”) napisałam, że naukę języka obcego warto zaczynać od najmłodszych lat, a wręcz miesięcy. Tylko jak to zrobić? Pal licho, jeśli jedno z rodziców ma język świetnie opanowany. Można wtedy poczytać „Jak wychować dziecko dwujęzyczne”, Barbara Zurer Pearson, posłuchać podcastów (np. Angelika Maria Talaga) i wprowadzić w życie jedną z kilku metod wychowywania dziecka w środowisku dwujęzycznym.
Gorzej, jeśli jesteśmy rodzicem świadomym wartości wychowania dwujęzycznego, ale nie dość kompetentnym językowo. Czysto teoretycznie można się wtedy ratować piosenkami, krótkimi filmikami czy bajkami anglojęzycznymi. Mam tutaj jednak pewne wątpliwości.

Po pierwsze, biorąc pod uwagę najnowsze badania dotyczące wpływu internetu, telewizora, tabletów, smartphonów i innych gadżetów na rozwój mózgu- radziłabym zachować ostrożność. Tak na serio. Coraz częściej czytam, że dziecko do drugiego roku życia nie powinno nawet wiedzieć CO TO telewizor, tablet czy komórka. Kiedyś jeszcze na pewno wrócę do tego tematu i go rozwinę, póki co polecam choćby taką lekturę: „Płytki umysł. Jak internet wpływa na nasz mózg”, Nicholas Carr.

Po drugie, rzeczywista nauka języka może zaistnieć tylko wtedy, kiedy jest jakaś INTERAKCJA pomiędzy osobami używającymi słów. Samo SŁUCHANIE bajek nie wystarczy. One nam nie odpowiedzą na pytanie, one z nami nie porozmawiają, nie zareagują na nasze emocje. Dlatego samo otaczanie się słowami z obcego języka, choć może mieć wpływ na przyszły akcent, nie sprawi jednak, że dziecko będzie mówić płynnie. Możliwe, że pozna pojedyncze słówka, będzie śpiewać anglojęzyczne piosenki i tym samym wprowadzać publiczność w postaci rodziców, dziadków, cioć i wujków w zachwyt. Ale niekoniecznie będzie je ROZUMIEĆ. To tak jakbym ja próbowała zaśpiewać piosenkę Sigor Ros. Może i odtworzę w miarę poprawnie dźwięki, ale nie mam pojęcia o czym są ich piosenki.

Przykład z pracy nauczyciela.
Znana wszystkim piosenka „Head, Shoulders, Knees and Toes”. Teoretycznie zrozumienie powinno być. W końcu podczas śpiewania pokazujemy na konkretne części ciała. Nie trzeba geniusza, żeby się domyślić, że head to głowa. Że shoulders to gdzieś na ramionach. Ale potem już jest problem. Większość moich małych uczniów była przekonana, że kolana, to „NIZEN” = „knees and”.

Przykład z życia domowego.
Moje córki oczywiście widzą lepiej co jak się wymawia. Nie mam tu nic do gadania. Tym sposobem Wheels on the bus go ŁAND and ŁAND. Mają też swoje teorie na temat pająka z Incy Wincy Spider. No cóż…

Reasumując: jeśli chcemy, żeby dzieci:
• rozumiały (przynajmniej po części) wypowiedzi angielskie
• osłuchały się z językiem
• miały szansę na porządny akcent w przyszłości
…wtedy piosenki i bajki się sprawdzą.

Natomiast jeśli chcemy, aby od najmłodszych lat potrafiły się KOMUNIKOWAĆ w obcym języku, to muszą w tym języku wchodzić z kimś w INTERAKCJĘ.

Oceny nie do końca na poważnie

Oceny cieszą się obecnie złą sławą. Niektórzy proponują całkowicie z nich zrezygnować. Są kraje, gdzie ocen nie ma, albo gdzie władze dopiero zamierzają pozbyć się systemu oceniania. Wydaje mi się, że Polska nie byłaby jeszcze gotowa na taką rewolucję. Powiedziałabym, że w wielu miejscach na świecie rezygnacja z ocen w szkołach byłaby bardzo trudna, zwłaszcza patrząc na systemy rozliczania pracowników korporacji chociażby z celów. Zresztą nie tylko w korporacjach ciągle funkcjonują przeróżne systemy ewaluacji pracownika, a bazują właśnie na systemie oceniania takim, z jakim mamy do czynienia w szkole.

Czytaj dalej